wtorek, 25 listopada 2014

Mydlarz tragiczny-czyli historia życia Henryka Zaremby-ojca zamordowanej Lusi

(...) bywają nieszczęścia okrutne... zawiłe.. niepojęte....Może być takie nieszczęście jedno, w którym zawiera się cztery – a może sto - może tysiąc – może nieszczęście nieskończone, które uczepi się człowieka i już wlecze się za nim razem do grobu....nieszczęście nieustające, nieprzerwane niezrozumiałe (...). Takimi słowami scharakteryzował swoje życie Henryk Zaremba, ojciec zamordowanej Lusi i jedna z głównych postaci procesów, które w latach trzydziestych XX stulecia we Lwowie, a potem w Krakowie, bulwersowały opinię publiczną. Procesy te wzbudzały wówczas wielkie emocje, pokazywały bowiem rozpad instytucji rodziny, w której mąż i ojciec uwikłany był w problemy natury uczuciowej, towarzyskiej i zawodowej, doprowadzając często swym postępowaniem do tragicznego finału. Przypomnijmy więc: W nocy z 30 na 31 grudnia 1931 roku w willi Zarembów w Brzuchowicach koło Lwowa w niewyjaśnionych do końca okolicznościach w sposób brutalny - ciosami zadanymi w głowę kindżałem, to jest kilofem bez drzewca, który służył do rozbijania lodu w przydomowym basenie, została zamordowana, a po śmierci zhańbiona, siedemnastoletnia Lusia Zarembianka. O morderstwo to oskarżono Emilę Margeritę Gorgonową zwaną Ritą Gorgonową - która pracowała u Zaremby jako bona. Gorgonową skazano we Lwowie 14 V 1932r na karę śmierci. Po kasacji wyroku przez Sąd Najwyższy, sprawę przejął Sąd Okręgowy w Krakowie, który w maju 1933r wydał wyrok 8 lat pozbawienia wolności za popełnienie zabójstwa w afekcie. Dodać trzeba, że Gorgonowa nigdy nie przyznała się do popełnienia tego morderstwa. „Jestem niewinna” powiedziała ze spokojem swoim sądowym obrońcom w więzieniu św. Michała w Krakowie, przed rozpoczęciem procesu krakowskiego. Oskarżoną w tym procesie była Rita Gorgonowa, ale ważną postacią procesu był również 49-letni wówczas przedsiębiorca budowlany Henryk Zaremba – ojciec zamordowanej Lusi, zaś głównym świadkiem na zeznaniach którego, opierało się oskarżenie, był syn Henryka Zaremby – czternastoletni wówczas Staś. Jeden z obrońców Gorgonowej mecenas Maurycy Axer w mowie końcowej powiedział tak: ”(...)To, co Henryk Zaremba wobec niej zrobił, jak wobec niej postąpił, na to niema w kodeksie karnym żadnego paragrafu, niema prokuratora, któryby o to go oskarżył, nie ma sędziego w todze i birecie, któryby go za to zasądził. Ale są prawa boże, prawa, które wyssaliśmy z mlekiem, a które mówią o krzywdzie kobiety. Mnie nie zdobi czerwony żabot, za mną nie stoi powaga urzędu państwowego i siła władzy, ale stoi za mną krzywda tej kobiety i w imię tej krzywdy ja oskarżam Henryka Zarembę wobec Boga i ludzi, wobec was panowie sędziowie, opinji publicznej, o to, że w sposób zdradziecki, podstępny zniszczył tę kobietę, że nadużył jej dla swoich materialnych i fizycznych celów, a gdy potem znalazła się u brzegu przepaści, on ją trącił z tyłu, aby w tę przepaść wpadła(...).

Przebieg procesu wskazał właśnie jego jako moralnego sprawcę tej tragedii. To go dręczyło, jego duma nie pozwalały mu przejść nad tym co się stało do porządku dziennego. By wreszcie jego głos został usłyszany, po ogłoszeniu wyroku w 1933r – wydał napisaną przez siebie książkę o znamiennym tytule: „Spowiedź ojca zamordowanej Lusi (Przyczynek do procesu Gorgonowej)” Jakim więc był człowiekiem ten, którego uważano za moralnego winowajcę, którego tak napiętnowano na sali sądowej, który uzasadniając swą decyzję o napisaniu „Spowiedzi” tak oto pisał o sobie : „(...)Ja, ojciec zamordowanej i zhańbionej po śmierci córki, dotkniętej w świętości śmierci i dziewictwa – ja a nie jej morderczyni (...) ja, ojciec zostałem, przez opinię publiczną, przez jej domniemaną wyrazicielkę, prasę, przez obronę, która rzekomo broniła tylko niewinnej – postawiony pod pręgierz, jako.....jako morderca i hańbiciel własnej córki! Tak ja i to na domiar z małoletnim synem, opłakującym zgon siostry tak boleśnie, że zdawałoby się, płacz jego skruszy kamienie (...) Poszarpaliście mi duszę swoim samosądem – zbieram ją po kawałku i składam jawnie przed trybunałem publicznym (...) Bo to jest ciężar. Okrutny ciężar dla człowieka, który nigdy nie posiadał próżności zajmowania swoją skromną osobą uwagi publicznej, nie potrafi mówić i nie bawił się pisaniem. A oto teraz musi odkrywać wieka trumien, w których spoczywają prochy jego przeszłości (...)".
Henryk Zaremba urodził się w 1883 roku w Nowym Sączu w rodzinie mieszczańskiej. Rodzina Zarembów dumna była ze swego nazwiska, z przodków szlacheckich i z herbu rodowego. Jeden z braci ojca, Jan Zaremba, zginął w powstaniu Styczniowym 1863 roku. Drugiego z braci ojca – Karola, który przebudowywał krakowskie Sukiennice, nazywano „królem architektów”, trzeci brat, Szczęsny, był architektem i dyrektorem budów miejskich w Tarnowie. Sam ojciec często powracał myślami do budowy kolei żelaznej pomiędzy Smyrną a Konstantynopolem w Azji Mniejszej, przy której budowie pracował przez wiele lat. Zarobione pieniądze zainwestował w niewielki jednopiętrowy dom w Nowym Sączu, w którym zamieszkała rodzina Zarembów. Profesja maszynisty kolejowego, którą wykonywał po osiedleniu się w Nowym Sączu, była dla niego śmiertelnie nudna. Powtarzał więc często, „my Zarembowie jesteśmy z urodzenia budowniczowie.... a nie jacyś tam maszyniści do licha!” Gdy Henryk Zaremba miał trzy lata, zmarł na szkarlatynę jego brat, a on sam ledwo z tej choroby się wykaraskał. Wcześniej jeszcze zmarły, również na szkarlatynę, dwie jego starsze siostry. Gdy miał 10 lat, zmarł ojciec. Wspomina to tak:"(...)Ojciec leżał chory, trawiony gorączką – przywołał mnie cichym głosem, objął, przytulił mocno ramieniem do piersi i chciał coś powiedzieć. Ale nic rzec nie mógł, tylko patrzył i patrzył – i wiem, rozumiałem go, chciał wrazić mi w duszę po raz ostatni i na zawsze, niby testament słowa, które powtarzał wcześniej niejednokrotnie: bądź uczciwy, nie splam honoru naszego nazwiska i od tej pamiętnej chwili jakaś niewidzialna ręka los mój jęła wykuwać twardo, bo śmierć uwzięła się czynić wielką kośbę w naszym domu.(...)"
Z domu rodzinnego Henryk Zaremba wyniósł oprócz bakcyla do podróży, zamiłowania do sztuki i przyrody, także wielką pasję zostania budowniczym. Ale po śmierci ojca realizacja marzeń stanęła pod znakiem zapytania. Dziesięcioletni Henryk pozostał z matką i dwoma siostrami w fatalnej sytuacji materialnej. Dopiero stryj Szczęsny, widząc w Henryku rodzinne zdolności i zamiłowanie do architektury, wysłał go do Wyższej Szkoły Przemysłowej w Krakowie, aby kształcił się do wykonywania zawodu budowniczego – tj. jak mówił - do wykonywania zawodu Zarembów . Z pobytem w krakowskiej szkole wiązały się wysokie koszty, jednak dobre postępy w nauce sprawiły, że Henryk uzyskał stypendium, udzielał też korepetycji. Zarobionymi pieniędzmi dzielił się z matką i dwoma młodszymi siostrami, które od śmierci ojca żyły w niedostatku. Pobyt w Krakowie dostarczył mu również bardzo mocnych przeżyć, które pozostawiły ślad w jego psychice. Przyjaciel jego, uczeń ze szkolnej ławki, z którym razem mieszkał, popełnił samobójstwo przebijając się sztyletem. Jak sam wspomina ”(...)To ocieranie się o twarde kanty życia” to częste stykanie się z tragedią, śmiercią ludzi bliskich spowodowało, stwardnienie zewnętrzne – nie jakieś otrzaskanie się z nieszczęściem, nie obojętność, ale hart i spokój pozorny. Wierzyłem w jakieś fatum – i gdy pokazywało mi ono swoje oblicze, patrzyłem w nie bez krzyku, bez gestu, jeno szerząc oczy zdumieniem, że ono nie chce ustać, że czepia się właśnie mnie, bez powodu, bez przyczyny (...)”.
Zdolności i pracowitość przyniosły efekty. W roku 1904, ukończył Wyższą Szkołę Przemysłową w Krakowie. Uzyskane dobre wyniki w nauce otworzyły mu drogę do kontynuowania studiów w Monachium, gdzie uzyskał dyplom budowniczego. Dzięki pracom konkursowym, za które uzyskał wiele nagród, zasłynął jako wybitny architekt. Posypały się liczne zamówienia, objął dobrze płatne stanowisko w wielkim przedsiębiorstwie budowlanym. Za zarobione pieniądze otworzył własne biuro budowlane, stając na czele firmy ZAREMBA i S-ka. Firma była na tyle poważna, że powierzono jej budowę sanatorium dla chorych na gruźlicę we Lwowie. Na czele zespołu realizującego stanął osobiście Henryk Zaremba. Jako architekt Zaremba głównie we Lwowie prowadził wiele znaczących inwestycji: w 1910 na ul Zielonej pod nr 59 zrealizował Hale Sportową „Dynamo” z metalowym przeszklonym stropem co było wielkim osiągnięciem technicznym na owe czasy, na ul Stećki (późniejsza ul. Paderewskiego) zbudował w 1912 roku dom nr 6 z elementami neoklasycystycznymi, zrealizował także wiele innych projektów. Piastował wiele godności: był między innymi dyrektorem Polskiego Towarzystwa Budowlanego Spółka Akcyjna, prezesem Izby Budowniczych, prezesem Związku Artystów, sekretarzem Koła Architektów. Tak pisze o sobie i swoich osiągnięciach zawodowych:"(...) bez miłości dla sztuki – nie dźwignąłbym się nigdy w górę, nie poszedłbym naprzód....Kochałem więc kwiaty, rzeźby, obrazy, dobre książki(...)" i dodać trzeba również- kobiety.
Osiągnięcia i sukcesy zawodowe nie zapełniały jednak pustki w życiu osobistym, braku stabilizacji na łonie rodziny. Ta pustka duchowa spowodowała, że zakochał się w żonie swego przyjaciela. Jednak jak sam twierdził - zasady wpojone przez ojca nie pozwoliły mu okazać uczucia, mocno jednak cierpiał z tego powodu. Pocieszenie natomiast znalazł w krótkim romansie z pracującą u niego w domu służącą – z którą miał syna. Okazja zawarcia małżeństwa wkrótce się jednak nadarzyła. We Lwowie poznał skromną, cichą i miłą pannę, pochodzącą ze spolszczonej rodziny niemieckiej - Elżbietę Stenzlównę.

1 Elżbieta Stenzlówna /Zdjęcie pochodzi z czasopisma "Wiek Nowy"  z 5 IX 1935r.

Rodzina Stenzlów była rodziną zamożną i z tradycjami. Ojciec Elżbiety Jan Stenzel, był nadinspektorem kolei wiedeńskiej a później lwowskiej, matka Maria Rozalia z domu Lipp urodziła się na Morawach. Mieli siedmioro dzieci - pięcioro synów i dwie córki. Rodzice jednak do związku Elżbiety z Zarembą podchodzili z dużą rezerwą, byli wręcz przeciwni temu małżeństwu. Elżbieta jednak była w swym narzeczonym bardzo zakochana i wymusiła na rodzicach zgodę na ten związek, wręcz szantażując rodziców, że jeżeli nie zezwolą na zamążpójście to uczyni to bez ich zgody. Tak więc pod wpływem zakochanej i zdesperowanej Elżbiety pobłogosławili ten związek. Zaremba nie przyznał się wówczas, że ma dziecko, na które winien płaci alimenty. Sam jednak w swojej „Spowiedzi” o zaręczynach i stosunku rodziców do niego tak napisał: "(...)Pochlebiało mi to, że jej rodzina tak skwapliwie poparła moje oświadczyny – wprawdzie stanowiłem niezłą partię, byłem dobrze zarabiającym budowniczym, na pewnym stanowisku, już mającym plany wybudowania dla przyszłej żony i dziatwy letniej willi, byłem w oczach jej rodziny artystą, ale przecież i ona stanowiła dobrą „partię”, posiadająca posag, nieruchomość. Więc schlebiało mi to, że oddają mi pannę tak łatwo, że tak bardzo prą do ślubu, czy mogło mi wtedy śnić się, że rodzina wie o tym, iż jej krewniaczka na wydaniu zdradza jakieś niepokojące objawy(...)" 


2. Elżbieta i Henryk Zarembowie

W 1912 roku ożenił się w wieku 29 lat. Elżbieta wniosła w posagu willę w Brzuchowicach koło Lwowa. Warunki materialne Zarembów nie były wówczas dobre. Mimo to para młoda wybrała się w podróż poślubną na Riwierę Włoską.


2. Elżbieta i Henryk Zarembowie podczas podróży poślubnej

Zaraz po powrocie z podróży zjawił się u Zaremby sekwestrator /dzisiaj komornik/, który zajął jego majątek. Jak zeznawała przed sądem rodzina, Elżbieta cały czas ufając mężowi, klęcząc przed Rodzicami wyprosiła u nich wsparcie finansowe. Stenzlowie wówczas przejęci losem swej córki zapłacili spore długi Zaremby. Początkowo małżeństwo Zarembów było bardzo zgodne. Elżbieta była bardzo szczęśliwa i bardzo kochała swego męża. Dwa lata później urodziła się Elżbieta nazywana Lusią, a w 1917 roku Staś.

3. Lusia i Staś przed domem w Brzuchowicach k/Lwowa


Rodzina Stenzlów traktowała jednak Zarembę z dużym dystansem, jego sposób bycia i postępowanie określano jako „KOŁTUŃSKIE” i nazwano go pogardliwie - za Przybyszewskim „MYDLARZEM”.

W pierwszych latach trwania małżeństwa zaczęły dawać o sobie znać objawy choroby psychicznej Elżbiety. Tak pisze: "(...)choroba jeszcze taiła się głęboko - nie występowała długo, przez szereg lat występowała w postaci, która z początku dla mnie, architekta, nie lekarza, była niespodzianką dziwactw charakteru, nie zaś znamieniem zbliżającego się obłędu(...)" Jednak oznaki tej choroby były coraz bardziej uciążliwe. W atakach szału niszczyła przedmioty domowe swoje i męża, dokumentacje projektowe, wynosiła z domu przedmioty, które usiłowała sprzedać za śmiesznie niskie pieniądze. Zaremba coraz częściej musiał angażować się w sprawy domu a zwłaszcza w wychowanie tak ukochanych przez siebie dzieci. Stan stosunków rodzinnych zaszedł nawet tak daleko, że któregoś dnia 1919 r jak pisze, próbował popełnić samobójstwo, strzelając sobie w serce. Przypadek jednak sprawił, że kula chybiła, raniąc go jedynie w ramię. Rzeczywiste przyczyny próby samobójstwa zgodnie z zeznaniami świadków podczas procesu, były jednak zupełnie inne. Zaremba bowiem zakochał się w urzędniczce swego biura i w przeddzień jej ślubu załamany takim stanem rzeczy próbował się zastrzelić. Fakt ten chciał potem zataić, zobowiązując znającą kulisy tej sprawy szwagierkę - do bezwzględnej tajemnicy. Po incydencie tym Zarembowie podzielili mieszkanie, nastąpił całkowity rozdział małżeństwa. Ale któregoś dnia Elżbieta postanowiła sprzedać willę w Brzuchowicach, za wręcz symboliczną kwotę - willę którą wniosła w posagu. Zaremba jednak z willą nie chciał się rozstawać. Korzystając z krótkiego pobytu żony w domu pomiędzy pobytami w szpitalu postanowił w 1923 r. odkupić willę również za symboliczną kwotę.
Małe zainteresowanie losem mieszkającej w separacji żony ze strony Zaremby, oraz konieczność zabezpieczenia jej majątku spowodowało, że kuratelę nad nią przejęła po Henryku Zarembie siostra Elżbiety - Maria. Zaremba natomiast prowadził dalej wiele budów wymagających osobistego zaangażowania, opracowywania projektów, kontaktów z klientami. A przyznać trzeba, że w interesach był solidny. Stan zdrowia żony Elżbiety systematycznie się pogarszał, nawroty choroby zaczęły powtarzać się coraz częściej. Leczenie żony w domu, nie przynosiło oczekiwanych rezultatów, ale i leczenie szpitalne nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Dlatego też po ponad dziewięciu latach małżeństwa, w roku 1921 rozstał się z żoną. Dziećmi w tym czasie opiekowały się różne przypadkowe osoby. Jak opisuje ten okres: "(...)Tedy w roku 1923 byłem 40-letnim wdowcem wobec pogrzebanej żywcem w szpitalu żony, ojcem dwojga dzieci, z których jedno Lusia liczyła 9 lat drugie zaś Staś miał lat 6. W tej sytuacji rozwiązaniem było przyjęcie bony do dzieci – została nią 23-letnia Gorgonowa.(...)"
Początkowo wykonywała obowiązki opiekunki dzieci. Jednak z biegiem czasu coraz bardziej zachowywała się jak pani domu, urządzała przyjęcia, przyjmowała gości a Zaremba przedstawiał ją słowami „moja pani”. Obowiązek opieki nad dziećmi schodził na plan dalszy. Lusia żaliła się często do swej cioci, że jest zaniedbywana, że dostają ze Stasiem mało jeść „że jest jej bardzo źle, musi rano po bułki chodzić” często mówiła że „musi być mateczką dla Stasia”, zdarzało się też, że Gorgonowa biła ją. Ojciec natomiast nie mając zupełnie rozeznania w potrzebach dzieci obdarowywał je często prezentami w postaci olbrzymich pudeł pomadek. Pewnego zimowego dnia zdarzył się w firmie Zaremby incydent, który wszystkich mocno poruszył: Lusia przyszła do biura ojca ubrana w letnią sukienkę. Jedna z pracownic podenerwowana takim stanem rzeczy zabrała Lusię i poszły kupić zimową suknie. Lusia jednak zakupionej sukienki nie chciała przebrać. Jak się potem okazało powodem niechęci do przebrania się było to, że pod tą letnią sukienką nie miała bielizny.
Zaremba z Gorgonową żyli więc w nieformalnym związku z którego w 1928r urodziła się Romusia. Dom stawał się coraz częściej miejscem sprzeczek. Ścierały się bowiem w domu trzy frakcje: Zaremby, Gorgonowej i Lusi, w swoistej rywalizacji pomiędzy Gorgonową a Lusią, Zaremba stawał po stronie córki, co niezmiernie denerwowało Gorgonową.
Opiekę nad żoną Zaremby Elżbietą sprawowało w tym czasie jej rodzeństwo. W nawrotach choroby psychicznej oddawano ją do szpitala. Często też przebywała w domu. Któregoś dnia gdy czuła się dobrze i przebywała w domu, postanowiła wybrać się w odwiedziny do dzieci i męża. Po powrocie z tej wizyty tak opowiadała uśmiechając się ironicznie: „(...)Byłam tam u mojego męża na obiedzie i kochanka męża dała mi obiad (...)”. Jednak jej zdrowie systematycznie się pogarszało. Ataki były coraz częstsze, i coraz częściej musiała przebywać na leczeniu w szpitalu. Lusia przeczuwała, że Gorgonowa będzie chciała oficjalnie zająć miejsce matki u boku Zaremby. Kwitowała to stwierdzeniem: „(...)nie dopusczę aby ojciec ożenił się z Gorgonową(...)” dodając przy tym : "(...)przecież mamusia żyje a rodzice mają ślub kościelny jak więc może ożenić się z Gorgonową (...)”. Gorgonowa natomiast zniechęcona pogarszającym się do niej stosunkiem Zaremby, zaczęła poszukiwać pocieszenia w męskim towarzystwie. Nadszedł tragiczny rok 1931. Stosunki w domu stały się nie do zniesienia. Zaremba zrozumiał, że dalsze kontynuowanie związku z Gorgonową nie ma sensu, i chciał go przerwać. Gorgonowa natomiast zażądała od Zaremby sporej sumy odstępnego na którą, jak tłumaczył, nie było go stać, ponieważ wszystkie pieniądze inwestował w swoją firmę i prowadzone budowy. Postanowił więc, że od stycznia 1932r dzieci zamieszkają w wynajętym mieszkaniu we Lwowie, Gorgonowa zostanie w Brzuchowicach, a on sam przeniesie się z interesami do Warszawy. Rodzina Elżbiety – żony Zaremby z wielkim niepokojem przyglądała się losowi Lusi i Stasia aż w końcu, zbulwersowana faktem, że willa Elżbiety podstępnie odkupiona przez Zarembę za symboliczną kwotę miała by teraz stać się kartą przetargową w rozliczeniach Zaremby z Gorgonową postanowiła działać, wnosząc sprawę do sądu o odzyskanie podstępnie odkupionej willi. Willa ta bowiem przeznaczona była w przyszłości dla Lusi.

4. Lusia Zarembianka (Zdjęcie pochodzi z JKC  nr 72 z dnia 13 III 1933 r.

Zarembę nie opuszczały kłopoty również i w firmie. W listopadzie wydarzyła się katastrofa na prowadzonej przez niego budowie i w związku z tym został na pewien krótki czas aresztowany pod zarzutem złego prowadzenia budowy. Był to cios dla jego firmy. Na głównych więc polach działania, to jest zawodowym i rodzinnym w 1931r Zaremba ponosił sromotne klęski, których finał miał się rozegrać w tragiczna noc z 30 na 31 grudnia 1931 roku...!
Żona Zaremby przebywała już od 1928r na stałe w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym w Kulparowie koło Lwowa. „(...)Nieszczęśliwa wie już wszystko o straszliwej tragedji swej córki a mianowicie po uspokojeniu się po straszliwym ataku jakiego doznała gdy ją powiadomiono o śmierci Lusi, rzekomo z powodu zapalenia płuc, przewieziono ją na odział 12-ty gdzie jedna z towarzyszek niedoli, wręczyła jej potajemnie plik gazet z opisem strasznej zbrodni, otrzymanych od kogoś z poza zakładu, a przechowywanych starannie w sienniku. Zaremnbina po przeczytaniu dostała ataku szału, tak że musiano ją z powrotem przenieść na odział zamknięty. Obecnie zaś, jakby wiedziona jakimś przeczuciem, objawia niesamowite zdenerwowanie, troszcząc się głośno o los Stasia. Z czasem fakt śmierci córki zatarł się w jej pamięci, tak że chora całkowicie się uspokoiła i powróciła z powrotem na oddział (...)” Tak opisywała rodzina zachowanie się Elżbiety w zakładzie kulparowskim, po śmierci Lusi. 

Po procesach lwowskim i krakowskim Gorgonowa przebywała, w więzieniu św. Michała –w więzieniu też urodziła 20 września 1932 roku córkę – Ewę Krystynę zwaną Kropelką. Zaremba jednak nie uznał jej za swoje dziecko. Po wyroku skazującym, wydanym przez Sąd Okręgowy w Krakowie i po utrzymaniu go w mocy przez Sąd Najwyższy przewieziono ją z krakowskiego więzienia św. Michała do więzienia kobiecego w Fordonie koło Bydgoszczy. Za sprawą obrońcy Gorgonowej, mecenasa Erwina Axera, w 1937 roku Kropelkę umieszczono w sierocińcu we Lwowie.

Jednak los Zaremby jak kiedyś sam o sobie mówił w dalszym ciągu wykuwany był twardo. Jego żona, Elżbieta, przebywając w zakładzie dla umysłowo chorych w Kulparowie. 4 września 1935 roku, po ośmiu latach pobytu w tym szpitalu, odebrała sobie życie. Gazeta WIEK NOWY z dnia 5 września 1935 roku tak opisywała ostatnie lata jej pobytu w zakładzie oraz jej samobójstwo:"(...) Śp. Elżbieta Zarembina po dzień wczorajszy przebywała w zakładzie kulparowskim. (...). Już po procesie Gorgonowej – przed ostatecznym przesiedleniem się do Warszawy odwiedził matkę syn jej Stanisław, po czym wszelkie więzy między Zarembą a nieszczęsną jego żoną zostały zerwane. (...) Wczoraj w godzinach popołudniowych, Zarembina uzyskała zezwolenie na udanie się do dentysty w towarzystwie pielęgniarki (...) nic nie wskazywało na to, by w gabinecie dentysty mogło nastąpić sensacyjne wydarzenie. Zanim nastąpiła kolejka Zarembiny, przez pewien czas siedziała ona w poczekalni, rozmawiając swobodnie z pielęgniarką. Następnie kobiety weszły do gabinetu (...) lekarz posadził Zarembinę i przywiązał ją bandażami do fotela, by móc spokojnie dokonać zabiegu. W trakcie przygotowywania się lekarza do iniekcji, pacjentka wdała się z nim w rozmowę (...) Po iniekcji Zarembina oświadczyła, że boli ją serce i poprosiła o wodę, uspokoiła się i lekarz postanowił przystąpić do dalszej pracy i w tym celu odwrócił się do gablotki z instrumentami. W tej chwili Zarembina pochyliła się ku ziemi w ten sposób jakby chciała poprawić sznurówki u bucika, jednakowoż szybkim ruchem oswobodziła się z bandaży i zakasawszy suknie po kolana, zanim lekarz i pielęgniarka mogli się zorientować, zerwała się z fotela i jednym susem znalazła się przy otwartym oknie i wyskoczyła z II piętra na bruk. Desperatka poniosła śmierć na miejscu(...)"
Po śmierci żony Zaremba mieszkając już w Warszawie powtórnie się ożenił. Prowadził ustatkowane życie, jednak jako architekt nie odnosił już większych sukcesów.
Skomplikowaną i tragiczną historię życia Zaremby przypieczętował ostatecznie jeszcze jeden dramatyczny epizod. W kwietniu 1939 roku jego ukochany syn Staś zginął pod lawiną, która zasypała go przy Czarnym Stawie Gąsienicowym w Tatrach.
Po rozpoczęciu wojny na mocy amnestii darowano Gorgonowej 1/3 orzeczonej kary i 3 września 1939 roku opuściła więzienie. Po wyjściu z więzienia, po kilku miesięcznej tułaczce przyjechała do Warszawy, gdzie chciała spotkać się z Zarembą. Odszukała willę na Żoliborzu w której mieszkał, i jak pisze Edmund Żurek w periodyku Prawo i Życie (1996) (...)Przyjęła ją druga żona Zaremby, chłodno, z dystansem. Gdy Gorgonowa powiedziała Romusi, że jest jej matką, trzynastoletnia dziewczynka odpowiedziała:- Ja nie mam matki (...) Chodziła ulicami Żoliborza starała się spotkać z Zarembą (...).Nie spotkała się już jednak z nim nigdy.
Henryk Zaremba zginął w Warszawie prawdopodobnie podczas Powstania Warszawskiego. 
Fakty związane z życiem Henryka Zaremby ujawnione w czasie procesów są często w sprzeczności z informacjami podanymi w napisanej przez siebie „Spowiedzi”, o wielu istotnych sprawach w swej książce nie wspomina. Prawda zapewne jest jak zawsze w takich przypadkach gdzieś pośrodku. Ale to pozostanie już tylko przypuszczeniem. Pewne jest jednak to, że twarde kanty życia o których wspomina w spowiedzi poobijały solidnie jego duszę lecz to stało się za sprawą głównie własnych poczynań.


Autor dziękuje Ewie i Adamowi Stenzlom za udostępnienie materiałów.

Literatura:
-Edmund Żurek „Mroczna tajemnica” Prawo i życie 1996 nr 51/52
-Edmund Żurek „Tajemnica willi Zaremby ” Prawo i życie 1998 nr   34
-Henryk Zaremba „ Spowiedź ojca zamordowanej Lusi” W-wa  1933 Nowa Astra
-Reportaż z myszką „Więzienne lata Gorgonowej” Przegląd  Tygodniowy 1983r. Nr 32
-Wanda Falkowska „Grogonowa sprawa bez końca” Ekspres  Reporterów W-wa KAW 1978r
-Sprawozdania z procesu drukowane na łamach czasopism „IKC” i „Czas”


środa, 12 listopada 2014

Z archiwum rodzinnego



Pieczołowicie przechowywane przez lata pamiątki rodzinne: dokumenty, listy, pamiętniki, albumy, świadectwa i inne, ujawniają wiele ciekawych informacji o życiu naszych przodków. Pokazują panujące w tym czasie obyczaje, ujawniają też problemy, z którymi i dziś przychodzi borykać się i nam współcześnie żyjącym. Niestety wiele dokumentów rodzinnych ulega często zniszczeniu, czasami z przypadku, z powodu braku zainteresowania nimi, ale również w wyniku różnych wojen i zrywów powstańczych. Często również niszczenie pamiątek i dokumentów rodzinnych było zamierzonym działaniem, by nie świadczyły o pochodzeniu i tradycjach rodziny, tak działo się np. we Lwowie we wrześniu 1939r. i tak działo się często podczas okupacji niemieckiej i sowieckiej, gdzie wiele dokumentów poszło z dymem domowego pieca. W Galicji a w szczególności Krakowie wiele pamiątek rodzinnych a w tym dokumentów, albumów i zdjęć udało się ocalić od zniszczenia, tu bowiem wiele rodzin mieszka z pokolenia na pokolenie gromadząc je cierpliwie i z należnym im szacunkiem. Jak to się więc działo w naszej rodzinie? 
Zbieranie materiałów rodzinnych zapoczątkował wuj Antoni Zawada. Gdy odchodziło stare pokolenie rodziny On pieczołowicie zbierał i zabezpieczał wszystkie stare dokumenty, albumy ze zdjęciami i inne cenne pamiątki przechowywane w domowych skrytkach. W 1998 r. przekazał mi część tych dokumentów celem kontynuowania rozpoczętego dzieła. Kontynuowaliśmy wraz z żoną dalsze poszukiwania systematycznie uzupełniając historię rodziny o nowe informacje. Najstarsze informacje, do jakich udało nam się dotrzeć pochodzą z roku 1776 z Borzęcina k/Tarnowa. Zebrane fakty, dokumenty i opowiadania, przedstawiają ponad dwuwiekową historię rodziny. Wiele dokumentów trafiło do nas jednak dopiero po śmierci wuja Antoniego w 1999 r.. Wniosły one bardzo wiele nowych informacji o naszych przodkach. W miarę prowadzonych poszukiwań odnaleźliśmy ludzi powiązanych więzami rodzinnymi oraz zaprzyjaźnionych wówczas z rodziną. Odszukaliśmy miejsca związane z historią rodziny – w szczególności groby naszych przodków. Odnalezione groby były zaś początkiem innych znajomości z ludźmi z tymi grobami związanymi. Początkowo zbierane informacje dotyczyły jedynie naszego dziadka Gustawa Zawady. Jednak w miarę pozyskiwania informacji możliwe było wzbogacenie historii o dalsze pokolenia i linie rodzinne. Niestety wiedza o naszych przodkach w rodzinie była niewielka.Wówczas do nas jako młodszego pokolenia nie wiele docierało wiadomości, wiele informacji stanowiło tajemnicę rodzinną, o wielu sprawach nie wiedziało nawet starsze pokolenie. Rodzice ani rodzina nie opowiadali, ani nie „zarażali” nas losami rodziny. Tak może wówczas wychowywało się dzieci. A czas biegł. Umarli ludzie, którzy znali i wiele wiedzieli o naszych przodkach. Nie dość, że nie znana nam była historii życia naszych krewnych nawet z poprzedniego pokolenia, to często również nie znaliśmy miejsc ich wiecznego spoczynku. Niestety - poprzednie pokolenie naszej rodziny ciesząc się teraźniejszością, nie odszukało grobów wielu naszych krewnych i bliskich rodzinie osób z wcześniejszych pokoleń. Faktem było również, że w naszych mieszkaniach wisiały portrety mylnie im przypisywanych przodków.


Nr1 Portret Pauliny 1' Zawada 2'
Stenzel z domu Statkiewicz 

Jedyną osobą, która trzymała stare dokumenty był wuj Antoni. On też jako najstarszy z poprzedniego pokolenia wiele wiedział, jednak niewiele chciał powiedzieć. Ciekawym materiałem, który posiadał, były taśmy magnetofonowe nagrane w 1965 i 1966 roku. Są tam archiwalne nagrania z różnych uroczystości rodzinnych wnoszących wiele do historii naszej rodziny.Przeglądając zbierane przez lata pamiątki rodzinne, przyjrzeć się możemy losom jednej z wielu rodzin związanych z Galicją i Krakowem.Na zdjęciu nr 1 portret założycielki prezentowanego poniżej starego albumu rodzinnego Pauliny 1' Zawada 2' Stenzel. Jednym z takich dokumentów a zarazem najstarszym będącym w naszym posiadaniu, jest wypełnione po łacinie świadectwo ślubu czyli Testimonium Copulationis ślubu zawartego 30.V 1871r. w kościele farnym w Krośnie pomiędzy niespełna osiemnastoletnią Pauliną Statkiewicz i 42 letnim komisarzem finansowym Franciszkiem Zawadą.



Nr2 Stary album rodzinny 



Nr3 Świadectwo ślubu Franciszka Zawady i Pauliny Statkiewicz

Aby małżeństwo mogło dojść do skutku ojciec w akcie ślubu własnoręcznie wpisał takimi oto słowami zgodę na zawarcie małżeństwa:

Jakom córce m Paulinie – z J. Panem Franciszkiem Zawadą – c.k komisarzem finansowym zawrzeć śluby małżeńskie pozwolił, podpisuję się na to przy świadkach: Marcel Statkiewicz – ojciec Pauliny.
Niestety, po niespełna dziesięciu latach od tego wydarzenia, do archiwum rodzinnego trafił dokument Testimonium Obitus et Sepulturae wypełniony po łacinie, zwany dzisiaj Aktem Zgonu wydany przez parafię w Tarnowie w dniu 31 stycznia 1881r. gdzie w rubryce Morbus et qualitas mortis - Adnotatio została wpisana przyczyna zgonu: Rozmiękczenie mózgu. Ten akt zgonu dotyczył męża Pauliny – Franciszka, który zmarł przedwcześnie na ciężką chorobę mózgu pozostawiając młodą żonę z czwórką małych dzieci.



Nr4 Akt zgonu Franciszka Zawady z roku 1881

Przeglądając dalej pieczołowicie ułożone dokumenty archiwum rodzinnego znajdujemy Świadectwo ukończenia przez syna wspomnianej wcześniej Pauliny - Gustawa Szkoły Politechnicznej o treści:

Pan Gustaw Zawada rodem z Pilzna w Galicyi przystąpił dnia dzisiejszego do egzaminu z rachunków kupieckich oraz z buchalteryi kupieckiej pojedynczej i podwójnej i tak w części teoretycznej jako też praktycznej okazał bardzo dobrą znajomość przedmiotu, tudzież bardzo dobrą wprawę w rozwiązywaniu praktycznych zagadnień. We Lwowie dnia 15 lutego 1902r. podpisał Docent rachunkowości c.k. Szkoły politechnicznej. Dr Maryan Lewakowski.



Nr5 Świadectwo Gustawa Zawady ukończenia Szkoły Politechnicznej w 1902r we Lwowie

Potem Antoni Zeltt prowadzący handel delikatesów w Krakowie przy ul Karmelickiej 32 takie dał mu Świadectwo z odbycia praktyki:
Ja niżej podpisany potwierdzam, że Pan Gustaw Zawada rodem z Pilzna w Galicyi lat 35 liczący żonaty (...) pozostawał w handlu moim Delikatesów, win, koniaków, i.t.p wraz z pokojami do śniadań w charakterze samodzielnego kierownika. Od dnia 1go Maja 1905 do dnia 1go lutego 1906r. Przez cały przeciąg tego czasu sprawował swe obowiązki ku zupełnemu memu zadowoleniu, tak, że Go jako zdolnego, uczciwego i pracowitego każdemu polecić mogę. Prawdziwość swojego pisma stwierdzam własnoręcznym podpisem i pieczęcią.




Nr 6 Opinia o odbytej przez Gustawa Zawadę praktyce w Delikatesach Antoniego Zeltta w 1905 r.

W posiadanym starym albumie rodzinnym oprócz wielu innych zdjęć znajdują się wykonane w Rydze dwa zdjęcia dziewcząt z dedykacjami na odwrocie:
Mej ukochanej pannie Marychnie od szczerze Ją kochającej Maniusi Wańkowiczówny,

Nr7 Dedykowane zdjęcie Maniusi Wańkowiczówny

 i drugie zdjęcie z podobną dedykacją: 
Kochanej i drogiej pannie Marychnie od uczennicy Heli Wańkowiczówny.


Nr8 Dedykowane zdjęcie Heli Wańkowiczówny
Maria Zawadówna córka mojej prababci Pauliny, była bowiem przez pewien czas nauczycielką w majątku Wańkowiczów na kresach. Po latach Melchior Wańkowicz w swych wspomnieniach „Szczenięce lata” tak pisze:
(...) Pani P., bogobojna właścicielka czterech starych panien, z których jedna jest u nas nauczycielką, płynie w wieńcu swych pociech(...)


Nr9 Maria Zawadówna
Pani P to Paulina, która w towarzystwie swoich czterech córek bywała w majątku Wańkowiczów. Młodsza z córek Pauliny Zofia, która była nauczycielką w szkole wiejskiej w Rajczy koło Żywca w październiku 1918r tak opisywała w liście do księdza profesora Jana Fijałka swoją trudną pracę nauczyciela wiejskiego:
(...)Frekwencja licha, więc i nauka pod psem idzie. Czasem parę się ich znajdzie, że ani nie warto uczyć, wtedy albo przepędzam na zieloną trawkę, albo, do jakiej roboty gospodarczej zaradzę. Zima się zbliża a wcale opału nie mam, nie można dostać do szkoły, a dla siebie ani nie wiem jak go nagromadzę. Nie tylko głodno, ale i chłodno(...).


Nr10 Zofia Stenzel

W archiwum domowym znajdujemy również wypis z Księgi Protokołów szkoły podstawowej przy ul Królowej Jadwigi z roku 1926 dotyczący siostry Zofii – Marty również nauczycielki:
(...)Obecna I Klasa jest pod każdym względem wzorowo prowadzona. Z chwilą przekroczenia progów tej klasy dzieci robią tak miłe wrażenie, że przykuwają człowieka do siebie i zdobywają po paru chwilach sympatię. Równocześnie ich twarze są obrazem zadowolenia, czują się w szkole jak w domu, są swobodne i szczęśliwe. Wygląd ich miły i czysty, karność wzorowa. Przy stosunkowo dużej liczbie dzieci, (bo 60) zaczyna się wytężona i umiejętna praca nauczycielki. Otacza je troskliwa opieka przez wszystkie godziny, a po skończonej lekcji prawie każde dziecko sama ubiera. Rozwój duchowy dzieci jest widoczny, piszą, czytają, rachują i opowiadają bardzo dobrze. W imieniu Grona i od siebie składa Pan Dyrektor (...)gorące podziękowanie za mozolną pracę, a zapłatą niech będzie uczucie gorące tych niewinnych serc(...).


Nr11 Marta Stenzel

Po czwartej z córek Pauliny Janinie pozostał w archiwum domowym piękny stary pamiętnik z wpisami dokonanymi w latach, 1900–1903 r który prowadziła w ostatnich czterech latach swego życia, zmarła, bowiem w 1904 r wieku zaledwie 18 lat na gruźlicę- nieuleczalną wówczas chorobę.


Nr12 Janina Stenzel



Nr13 Zielony pamiętnika Janiny Stezel założony w 1900 r.
Pamiętnik ten przekazała nam p. Zdzisława Tarnawa - Górecka, której z kolei pamiętnik ten podarowała siostra Janiny - Marta Stenzel. Za przekazanie pamiętnika gorąco dziękujemy.

Tekturowe okładki obciągnięte zielonym aksamitem z miękką wykładziną. Wewnątrz pożółkłe kartki z wykaligrafowanym tekstem i kilka akwarelowych malowideł – to wręcz arcydzieła. Całość spięta mosiężną klamrą. Cóż, więc wpisywali na kartki pamiętnika jej krewni i znajomi: 

W życiu kieruj się nie własnem doświadczeniem, lecz drugich, 
gdyż twe własne zbyt dużo by Cię kosztowało, a mało pożytku dało, 
ponieważ życie człowieka jest za krótkie,
by nabyte doświadczenie na własną korzyść obrócić. 

Tak radził Włodzimierz swej młodszej o osiem lat przyrodniej siostrze. Natomiast wspomniana już wcześniej jej siostra Zofia tak w 1901r wpisała się do tego pamiętnika:

Na głębszych fundamentach, 
wyższy dom stać może, 
a wyższy rozum tylko, 
na głębszej pokorze.
Jakże aktualne i dziś były rady i przestrogi wpisywane wówczas:

Wielkość nie leży w rozumie
ani w talencie, ani w geniuszu, 
ale w uczciwości, zacności, w prawdzie, w poczuciu obowiązków,
słowem w istotnem szlachectwie charakteru.


Nr14 Kartka z pamiętnika Janiny Stenzel z wpisem Janiny Słomskiej

Janina Słomska we wrześniu 1900 pod pięknie wykonaną akwarelą napisała:

Jedni żądają z uczuć poświęcenia,
A inni nawet czułych łez miłości,
Ja tylko proszę, wśród innych wspomnienia
I o mnie wspomnij w przyszłości.



Nr 15 Kartka z pamiętnika Janiny Stenzel z wpisem Tadeusza Dąbrowskiego

Znałem serca co w walce wytrwały do końca
Znałem oczy, których łza nie kryła błyszcząca
Znałem myśli co w niebo wystawiały gmachy
Na spiżowych podstawach
I kwiatów zapachy czułem, które nie więdły
I miłości czasy pełne zawsze dziecinnej słodyczy i wiary
Znałem ciche, słoneczne upojone życie
Tylko nie tu na ziemi - tylko tam w błękicie
Kraków 25 VIII 1900. Tadeusz Dąbrowski


Zresztą rysunki i malowidła zdobiły również i inne wpisy. Przytoczyć warto również dwa wierszowane wpisy dokonane w 1902 r pierwszy przez Elżbietę Słomską :

Miłość nie stała – sława nie trwała
Nadzieja motyl ulotny,
Jedna nas zdradza – druga sprowadza,
Zawiści pogrom stokrotny,
Lepiej bez wrzawy – miłości sławy
W błogiej sumienia żyć ciszy,
Przyjaźń, jedynie niech nas nie minie
Do grobu nam towarzyszy!


I drugi dokonany przez nieznaną z nazwiska Marię:

Fiołek się kryje na trawek kobiercu
Lecz malca odnajdą po woni.
Ty skromność fiołka zachowaj w swym sercu
Od burzy Cię trawka osłoni.
Znasz róże? Co się uśmiecha do słońca,
Porannym wietrzykiem zbudzona.
Jak ona bądź zawsze tak świeżo kwitnąca,
Lecz nie rań – nie więdnij jak ona.
Znasz lilię? Jej kielich przecudnej białości –
Pokornie do nóg twych się ściele,
Nie próżno jest kwiatem nazwana czystości........
Bądź lilią – Polko ! Aniele !..
.
Tak to zgromadzone dokumenty świadczą o życiu, pracy i śmierci jednej z wielu zapewne rodzin. I jak z tych dokumentów widać, radości, sukcesy i zmartwienia ludzi związanych z tymi dokumentami możemy dzisiaj powtórnie przeżywać.









piątek, 18 kwietnia 2014

Wydarzyło się w Krakowie w kwietniu 1923r.

            W piękne czwartkowe popołudnie 12 IV 1923 r. ok. godz. 1530 z lotniska w Rakowicach-Czyżynach wystartowały do lotu treningowego trzy samoloty wojskowe typu Ansaldo SVA 10 należące do 2 Pułku Lotniczego. Ćwiczebny lot grupowy wykonywany był pod kierunkiem dowódcy eskadry, kapitana pilota Bolesława Narkowicza. Były to aparaty latające typu Ansaldo SVA 10 i były jednymi z pierwszych maszyn, które zakupiono dla odradzającego się polskiego lotnictwa. Wyprodukowane zostały we włoskiej wytwórni lotniczej Societe Gio Ansaldo Cia w Turynie. Konstruktorami ich byli inżynierowie Umberto Savoia i Emilio Verduzio. Konstrukcja ich powstała wiosną 1918 r. jako rozwinięcie starszego modelu maszyny typu SVA 5. Ta nowa maszyna oznaczona została jako typ SVA 9. W niespełna pół roku później powstała wersja rozpoznawczo-bombowa SVA 10 z dwumiejscową kabiną dla pilota i obserwatora. Zakontraktowane we Włoszech samoloty przetransportowano koleją do Krakowa, zmontowano i oblatano na lotnisku Rakowice, a następnie przydzielono do jednostek lotniczych.
Nr 1 Ansaldo SVA 10 podczas lądowania na lotnisku Rakowice

Nr 2 Ansaldo SVA 10 na lotnisku Rakowice
Po zmontowaniu pierwszych sztuk samolotów szkolenia polskich załóg prowadzili piloci włoscy. Podczas jednego z pokazowych lotów 7 II 1920 r, wydarzył się tragiczny wypadek, który zapoczątkował serię katastrof lotniczych samolotów tej firmy. Na zdjęciach nr 3, 4 i 5 pokazano samoloty Ansaldo SVA 10 po wypadkach, które, niestety zdarzały się dość często. Cóż więc wówczas się stało? W czasie lotów próbnych na lotnisku w Rakowicach jeden z włoskich pilotów, demonstrując sprawność samolotów i chcąc pokazać swój kunszt lotniczy, leciał lotem koszącym i wpadł w grupę stojących nieopodal żołnierzy, powodując śmierć czterech z nich.

Nr 3 Wypadek Ansaldo SVA 10
Nr 4 Wypadek Ansaldo SVA 10


Nr 5 Wypadek samolotu Ansaldo SVA 10
Następnego dnia, tj. 8 II 1920 r., „Ilustrowany Kurier Codzienny” donosił:
Straszna katastrofa w Rakowicach
Wczoraj około godziny 5 popołudniu, pilot włoski Canuto Mafimo, próbując aparatu lotniczego, wzbił się kilka metrów nad ziemię. Nagle z niewiadomej przyczyny aparat przestał funkcjonować i całą siłą spadł w grupę żołnierzy stojących na lotnisku. Skutek spadku samolotu był straszny. Czterech żołnierzy, na których runął aparat poniosło śmierć na miejscu. Jednemu z nich skrzydło samolotu obcięło głowę. Piąty żołnierz stojący opodal doznał złamania ręki. Sam pilot wypadł z siedzenia i doznał licznych obrażeń zewnętrznych i wewnętrznych. Nieprzytomnego odwieziono w stanie groźnym do szpitala załogi.
Taki to tragiczny w skutkach wypadek rozpoczął proces wprowadzania samolotów Ansaldo do rodzącego się polskiego lotnictwa wojskowego.
Wróćmy do czwartkowego popołudnia 12 IV 1923 r. Samoloty krążyły nad Śródmieściem Krakowa na wysokości ok. 1500 m. W pewnym momencie, przelatując nad ulicami Basztową i Dunajewskiego, jeden z samolotów, którego załogę stanowili: 24-letni por. obserwator Tadeusz Dąbrowski i 22-letni pilot plutonowy Franciszek Stefankow, skręcił gwałtownie w stronę teatru im. Juliusza Słowackiego i wówczas oderwało się od samolotu skrzydło. Skrzydło to spadło w okolicy ul. św. Krzyża. Po utracie skrzydła samolot, przy pracującym silniku, zaczął gwałtownie spadać w kierunku ul. Lubicz. Podczas tego niekontrolowanego spadania odpadło od niego drugie skrzydło, a ze spadającego bezwładnie wraku samolotu, przy zderzeniu maszyny z dachem budynku przy ul. Lubicz 30, wypadł por. Dąbrowski. Spadł on na podwórze domu przy ul. Rakowickiej 3, ponosząc śmierć na miejscu. Na zdjęciu nr 6 pokazany jest budynek przy ul. Lubicz 30 od strony podwórka z olbrzymią dziurą w dachu zrobioną przez samolot. Natomiast na zdjęciu nr 7 pokazano budynek przy ul. Lubicz 30 – dzisiaj.

Nr 6 Budynek przy ul. Lubicz 30 od strony podwórka z olbrzymią dziurą w dachu
 Nr 7 Budynek przy ul. Lubicz 30 – dzisiaj
Wrak samolotu po uderzeniu w dach posesji przy ul. Lubicz 30 wpadł do budynku (budynki Lubicz 30 i Rakowicka 3 znajdują się w bezpośredniej bliskości narożnika ulic Lubicz i Rakowickiej). W chwili upadku samolotu przez ul. Rakowicką przechodził kondukt pogrzebowy. Był moment, w którym wydawało się, że samolot spadnie na idący tłum, w którym uczestniczyło bardzo wielu krakowian, żegnających znanego aktora i reżysera teatru Bagatela – Jana Nowackiego. Kondukt wyruszył feralnego dnia o godz. 15 z ul. Kremerowskiej. Nowacki był uwielbiany przez krakowian, których ta nagła i niespodziewana śmierć zaskoczyła i poruszyła. Marian Szyjkowski na łamach IKC z dnia 12 IV 1923 tak oto opisał jego zaangażowanie jako aktora w ostatnich dniach swego życia: ...Po długiej i ciężkiej chorobie serca Nowacki, niepomny zakazów lekarskich, poprowadził i zagrał rolę główną w „Szyldkretowym Grzebieniu”. Byłem u niego za kulisami i wiem, ile fizycznego wysiłku i opanowania roli kosztował go ten występ. Publiczność bawiła się znakomicie, oklaskując niezawodne „gierki” swojego ulubieńca – a on borykał się ze śmiercią, w pauzach dysząc ciężko na krześle i podtrzymując sztucznie energię środkami lekarskimi. Był to żywy tragizm sytuacyi, o której czytało się w opisach śmierci Moliera, zmarłego niemal na scenie. Żywa ilustracyi słów „Śmiej się pajacu!” - cisnąca łzy do ócz tych, którzy mogli spojrzeć w samo dno owego kontrastu, jakim stać się może scena i życie.... Nowacki zmarł nagle 10 IV w wieku 52 lat. Kondukt zmierzał ul. Karmelicką i dalej Basztową na Cmentarz Rakowicki, nad głowami zaś pojawiły się owe trzy samoloty. Ze względu na popularność zmarłego aktora przypuszczano, że przelatujące samoloty stanowiły asystę powietrzną idącego konduktu. Takie asysty wówczas były dość powszechnie praktykowane. Gdy kondukt skręcał z ulicy Lubicz w ul. Rakowicką zauważono spadający bezwładnie samolot. W orszaku żałobnym zapanowała nieopisana panika, kilka osób zemdlało. A tak przebieg katastrofy relacjonowała ukazująca się w Krakowie gazeta codzienna „Czas” z dnia 14 IV 1923 r: „.....samolot dalej runął na dach domu pod l. 30 przy ul Lubicz. Przebijając dach, sufit i dostając się do przedpokoju mieszkania piekarza Ziarnkowskiego na II piętrze. Tu nastąpiła eksplozya, od której zostały wysadzone ściany, a kadłub wraz z rezerwuarem na benzynę wpadł do pokoju, w którym leżał w łóżku chory Ziarnkowski. Całe mieszkanie stanęło w płomieniach, które ogarnęły chorego Ziarnkowskiego i znajdującego się w kabinie pilota samolotu, plutonowego Stefankę. Dom zatrząsł się, przyczem wyleciały framugi z pokoi na II i I piętra oraz ramy okien i szyby w całym domu. Płomienie poczęły się wydobywać ze strychu i z mieszkania Ziarnkowskiego, w którym spłonęły doszczętnie meble. Również w sąsiednich mieszkaniach wskutek wstrząsu i wybuchu benzyny zaczęły się palić meble. Tam z powodu tej katastrofy doznało ciężkich obrażeń 5 osób, a lekkich dwie...” Jedna z mieszkanek drugiego piętra tej kamienicy tak opowiadała zaraz po wypadku reporterowi IKC: Siedziałam w domu aż tu słyszę... piorun padł czy „coś”, straszliwy huk, dom się zatrząsł, drzwi się rozwarły.”Jezus Marya” krzyczę i wypadam. A tu już w „sionce” pełno rozlanej benzyny co się pali, a tamte mieszkania w gruzach....Straszne to było... /IKC 15 IV 1923r./
W eksplodującym w mieszkaniu samolocie zginął pilot Franciszek Stefankow oraz leżący w łóżku, złożony chorobą, Ziarnkowski. Ze względu na zniszczenia spowodowane uderzeniem samolotu oraz eksplozją paliwa i pożarem, kamienica wymagała natychmiastowego wysiedlenia wszystkich jej mieszkańców. Tragiczną sytuację swoich kolegów obserwowali z powietrza lotnicy pozostałych dwóch samolotów. Co opowiadał po tragicznym locie dowódca eskadry kapitan-pilot Bolesław Narkowicz: ...Lot grupowy w sile trzech aeroplanów miał się już ku końcowi. Aparaty znajdowały się w przepisowej od siebie odległości t .j. 50 metrów, tak że piloci wykonywali tylko wyznaczone przezemnie ruchy. Na mój rozkaz cała grupa po wykonaniu prawidłowego wirażu skierowała się ku lotnisku. Znajdowaliśmy się w wysokości do 1500 metrów. Aparat mój znajdował się na przodzie a tuż za mną szybował aeroplan por Dąbrowskiego (...)Przebiegu katastrofy nie widziałem (...)zauważyłem jednakże jak aparat nieszczęsny wpadł w „korkociąg”. W tym tragicznym dniu miał miejsce jeszcze jeden wypadek lotniczy, bowiem w wyniku doznanych emocji jedna z załóg, lądując zaraz potem na lotnisku w Rakowicach-Czyżynach, uległa wypadkowi, łamiąc podwozie samolotu. Załoga samolotu, która poniosła śmierć nad Krakowem, należała do jednej z najdzielniejszych załóg 2 Pułku Lotniczego. Dowódca eskadry tak scharakteryzował załogę samolotu: Ś.p. Tadeusz Dąbrowski porucznik-obserwator należał do najdzielniejszych lotników polskich. Liczył on 24 lat. Jako obserwator nie miał sobie równych. Ukończył szkołę „radio” był kierownikiem plutonu radio w pułku krakowskim. Aparat prowadził stale niezwykle ostrożnie, a przytem umiejętnie. Ostatnio wsławił się ustanowieniem rekordu lotniczego przebywając trasę do Warszawy w towarzystwie podpułkownika pilota Abakanowicza w jednej godzinie i 28 minut. Przed niespełna zaś dwoma tygodniami śp. por. Dąbrowski odbył lot jako obserwator nad Tatrami, dokonując dla muzeum Tatrzańskiego wspaniałych zdjęć naszych gór. Ś. p. Stefankow Franciszek liczył lat 22. Ukończył wyższą szkołę lotniczą w Grudziądzu. Był doskonałym i pewnym pilotem – mimo swej młodości nigdy nie „fantazował” w powietrzu, nie chcąc się narażać na katastrofę...(IKC 15 IV 1923).
            Pogrzeb tragicznie zmarłych lotników odbył się w poniedziałek 16 IV 1923 r. Była to wielka manifestacja żałobna, w której udział wzięło około 60 tysięcy mieszkańców Krakowa. Ulicami, którymi poruszał się kondukt żałobny, aż po bramę Cmentarza Rakowickiego ustawiły się tłumy krakowian. Trumnę ze zwłokami Ziarkowskiego ułożono na karawanie wojskowym, zaś trumny lotników umieszczono na przystrojonym zielenią rydwanie wykonanym z kadłuba samolotu i ciągnionym przez osiem koni.

Nr 8 Kondukt żałobny lotników i Ziarkowskiego, którzy zginęli w czasie katastrofy
Przy dźwiękach dwóch orkiestr ruszył olbrzymi orszak żałobny. Czoło pochodu stanowiła kompania honorowa 2 Pułku Lotniczego, a za nią niesiono 22 wieńce. Od bramy Cmentarza Rakowickiego do miejsca wiecznego spoczynku trumny niesione były na barkach przyjaciół i pilotów. Zmarli lotnicy spoczęli w sąsiednich grobach kwatery XVa. W niedalekiej odległości pochowano Ziarkowskiego.
            Dziś po grobach lotników pozostało jedynie puste, porośnięte trawą miejsce i tylko niewielkie wzniesienie, świadczące o istniejących w tym miejscu grobach.
 Nr 9 Groby, w których pochowano por. obserwatora Tadeusza Dąbrowskiego i pilota Franciszka Stefankowa
Tak oto w przeciągu kilku dni krakowianie byli uczestnikami dwóch wielkich, splecionych ze sobą wydarzeń, które na długie lata pozostawiły ślad w pamięci mieszkańców miasta. Dziś tych tragicznie zmarłych pilotów nie przypominają nawet tabliczki na cmentarnych krzyżach.
Na zakończenie kilka podstawowych danych samolotów Ansaldo SVA 10:

Typ rozpoznawczo-bombowy, dwupłatowiec z dwuosobową załogą, konstrukcji drewnianej z otwartą kabiną.
Silnik              6-cylindrowy rzędowy Isotta-Fraschini V6 o mocy 250 KM, chłodzony cieczą;
       Rozpiętość...................................9.10      [m]
       Długość........................................8.10      [m]
       Wysokość.....................................2,65      [m]
       Powierzchnia nośna.....................26,90    [m2]
       Masa własna................................730       [kg]
       Masa startowa.............................1065     [kg]
       Prędkość maksymalna.................215       [km/h]
       Prędkość wznoszenia..................4,65      [m/s]
       Pułap............................................5800     [m]
       Zasięg..........................................425       [km]
       Czas lotu......................................4          [godz]
Stosowane uzbrojenie pilota to karabin maszynowy Vickers kal. 7,69 mm w przedniej górnej części kadłuba, obserwatora karabin maszynowy Lewis kal. 7,69 mm ruchomy na wysięgniku.
W 91. rocznicę tych wydarzeń przypomniałem tę historię opowiadaną jeszcze w czasach powojennych przez rodowitych krakowian.
Literatura:
- Informacje z Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie
- Ilustrowany Kurier Codzienny z dnia: 18 II 1920, 12 IV 1923, 13 IV 1923, 15 IV 1923,
- Czas z dnia 14 IV 1923
- Wspomnienia ustne członków rodziny